Spis treści

piątek, 21 października 2022

Rozdział 23

 

Zawsze masz wybór


To były ostatnie chwile, które mógł Kakashi spędzić w swoim gabinecie. W każdym bądź razie jako dyrektor na cały etat. Ostatnią sprawę załatwił o wpół do pierwszej. Zapinając zimową kurtkę, poprawił gruby szalik i pokuśtykał w kierunku wyjścia ze szpitala. Hatake musiał przyznać, że czuł się wyjątkowo przybity i rozdrażniony, a niepokój towarzyszył mu razem z obawami co do szpitala. Nie tak wyobrażał sobie swoje życie i był cholernie zły, że wszystko zostaje na rękach biednej Shizune.

Czar goryczy przelał fakt, że Sasuke zgłosił swoja niedyspozycję i chociaż bardzo Kakashi nie chciał, musiał dać mu wolne. Z resztą i tak mu się należało.

Hatake wiedział, że Sakura pozwoliła mu tylko na siedem dni, a wraz z pierwszym miesiącem nowego roku, ma zjawić się na oddziale onkologii i poddać leczeniu z naświetlaniem.

Telefon wciąż wibrował w jego kieszeni i choć od kilku godzin go ignorował, w końcu musiał odebrać połączenie.

— Jestem w pracy — powiedział spokojnie, starając się brzmieć naturalnie.

— Zapomniałeś o matce! — fuknęła pani Hatake, a Kakashi mógł przysiąc, że matka przewraca teraz oczami. — Nie dajesz oznak życia, nie odbierasz telefonów, nie dzwonisz...

— Jestem już dorosły, nie musisz się tak martwić.

— Gdybyś był rodzicem, wiedziałbyś Kakashi, co to jest obawa i strach…

Sasumi, choć nieświadomie, zawsze wytykała brak potomstwa u syna. Była samotna i Kakashi zawsze tłumaczył to syndromem pustego gniazda. Z początku Hatake starał się zapełnić pustkę po ojcu, jednak z czasem doszedł do wniosku, że to tylko bardziej rani matkę niż jej pomaga.

— Może przedyskutujemy to w innych warunkach i o innej porze?

— Czuję, że coś przede mną ukrywasz. Dobrze wiesz, że kobieca intuicja nigdy nie zawodzi.

— Wiem, że twoja intuicja jest nad wyraz wyczulona, ale nie mam teraz czasu na pouczenia i pogaduszki. Muszę kończyć, mam pacjenta.

— Kłamiesz Kakashi, ale dobrze, niech będzie — westchnęła Sasumi. — Kocham cię.

— Ja ciebie też mamo. Dbaj o siebie.

Nie pozwolił matce skończyć, tylko wcisnął czerwony klawisz na dotykowym ekranie. Westchnął i pokręcił szara czupryną, a następnie skierował się do wyjścia ze szpitala.

Kraj Ognia był pięknym miejscem, zwłaszcza jego historyczna dzielnica. Kakashi patrząc na ostatnie promienie słoneczne tego roku, zrezygnował z taksówki i na piechotę skierował się w stronę mieszkania.

Odrestaurowane kamienice zdobiły szerokie ulice. Przeszedł kilka kwartałów, obserwując pędzących ludzi. Oddychał rześkim powietrzem i pomyślał, że jeszcze nie może umrzeć. Przecież ma tyle do zrobienia! Za kamienicami ciągnęła się główna ulica miasta oraz krótki deptak z widokiem na drugi brzeg jeziora. Na wodzie kołysały się odbijane przez jezioro promienie. Przy deptaku znajdowały się stoiska i kramy z atrakcjami turystycznymi, mapami i kompasami. Po drugiej stronie był szereg restauracji, kafejek i kawiarni. Były to stare, rodzime knajpy, z krytymi patiami i ogródkami, z płomieniami osadzonymi w szklano-stalowym stożku, krzesłami i fotelami ozdobionymi grubymi kocami. Kakashi będąc młodzieńcem, był częstym gościem tych kawiarni. Zawsze czuł się tek, jakby był na wakacjach i zamawiał ulubione potrawy, a szczególnie chwalił sobie słono upieczoną sajrę. W wakacje w lokalach grywają także artyści i muzycy, którzy umilają klientom spożywanie potraw

Po drugiej stronie głównej ulicy mieściły się agencje handlu nieruchomościami, a obok nich sklepiki z rękodziełami lokalnych artystów. Na samym końcu ulicy znajdował się główny rynek, na którym stał zabytkowy ratusz i kilka innych wydziałów urzędu miasta. Kakashi lubił przechodzić uliczką i spoglądać na prace artystów. Jednak nie nadawał się do żadnego artystycznego zawodu, ponieważ jego ambicje przewyższały możliwości. Nie oznaczało to jednak, że nie znał się na sztuce. Czasami, za młodych lat brał aparat ojca do ręki i robił zdjęcia. W domu wciąż miał niewywołane klisze z pamiątkowymi sytuacjami.

Kiedy wyjechał z Kraju Ognia, a jego podróż po świecie czasami kotwiczyła się w Los Angeles, Paryżu, Wenecji kupował obrazy od malarzy stojących na wielkich deptakach. Do Konohy powrócił z dwoma, lecz stały obok pozostałych kartonów, oczekując na zawieszenie.

Po przejściu długiej, głównej ulicy i kilku mniejszych, Kakashi dotarł do mieszkania. Zdziwił się widząc matkę przed klatką.

— Co tu robisz? — zapytał zdziwiony

— Przyjechałam, gdy tylko dowiedziałam się, że nie ma cię w szpitalu — odparła Sasumi. — Miałeś mieć pacjenta...

— Który odwołał wizytę — mruknął Kakashi i otworzył drzwi przed rodzicielką. 

Udali się na właściwe piętro, więc Hatake wyciągnął pęk kluczy i przekręcił górny zamek, a następnie otworzył jeszcze pod klamką. Dłonią wskazał, aby matka weszła, a gdy przekroczyli próg zaproponował herbaty.


~ * ~


Nie wiedziała, czy przeżyje tą katastrofę.

Hinata czuła, że nie ona sama jest ofiarą tej beznadziejnej sytuacji, ale również i przede wszystkim Naruto. Neurochirurg zdecydował się pomóc i przyjąć pana Hyuga, jednak Hinata wciąż była zdystansowana i niepewna co do tego zamiaru. Rodzina, którą iście nienawidziła, znów wparowała w jej życie i z całą pewnością miała zamiar namieszać. Trudno się było dziwić, skoro od dziecka Hinata była pouczana i mieszana z błotem.

Na horyzoncie pojawiły się drzwi ordynatora i biorąc głęboki wdech podreptała w ich kierunku. Szpitalne drewniaki odbijały się ze stukotem od posadzki, aż przestały, gdy znalazła się przed drzwiami. Podniosła drżącą rękę i przystawiła do drzwi. Chciała zapukać, lecz obawiała się, co może zastać w środku. Odruchowo cofnęła dłoń, a następnie zganiła się, za dziecinne zachowanie. Przecież jest lekarzem! Czego może się obawiać?

Ponowiła czynność, unosząc rękę. Tym razem również stchórzyła.

Najgorsza była kompromitacja, więc ostatni raz podniosła rękę i nim zdążyła zapukać, zorientowała się, że na przegubie nadgarstka zaciśnięte ma obce palce. Podniosła wzrok i dostrzegła szafirowe tęczówki Naruto.

— Hinata? — wpatrywał się w nią, jakby oczekując jakiejś reakcji, która według Hyugi, musiała brzmieć dosyć... żałośnie. 

Anestezjolog przygryzła wargę i ściągnęła brwi, a następnie uniosła wzrok lawendowych oczu na neurochirurga. Chciała zapaść się, a następnie przykopać grubą warstwą ziemi. Czuła wstyd za swoje zachowanie.

— Może wejdziesz?

Dla Hinaty to nie było pytanie, a raczej wyjście z niezręcznej sytuacji. Pokiwała głową, dając delikatny znak akceptacji, a następnie weszła do gabinetu. Naruto wciąż trzymał jej nadgarstek. Miał silną dłoń i mocne palce.

— Napijesz się herbaty? — spytał, gdy opadła na fotel

— Nie chcę zabierać ci dużo czasu — zaczęła nerwowo, starając się opanować napływające do oczu łzy. — Przepraszam cię, że…

— Już dobrze — wyszeptał, stojąc obok.

Dłoń położył na granatowych pasmach, które powoli przeczesywał. Hinata zamknęła oczy, starając się uspokoić. Hyuga stwierdziła, że Naruto jest jedyną osobą, która zdoła ją pchać w właściwym kierunku, albo chociaż wyciągnie z niej ogólne poczucie beznadziei.

— Myślałam, że przyjdę do ciebie i po prostu powiem, że lepiej, abyś ojca nie konsultował, ale…

— To jest pacjent — odparł w odpowiedzi. — Jestem lekarzem. Nie ważne, czy to jest twój ojciec, biznesmen, jakiś żebrak czy bezdomny. Wybierając ten kierunek postanowiliśmy nieść pomoc.

Hyuga podniosła głowę i zaniemówiła. Szafirowe oczy przepełnione były determinacją i opanowaniem. Wzięła głębszy wdech i wypuściła powietrze ze świstem. Zamknęła oczy.

Czuła się zganiona przez Naruto. Wiedziała, że takie jest powołanie każdego z lekarzy. Poczuła lekki wstyd, że poprosiła Uzumakiego o rezygnacje.

— Wiem, że to dla ciebie trudne — przerwał ciszę. — Ale damy sobie z tym radę. Skonsultuję przypadek twego ojca. Zobaczę, czy dam radę pomóc.

Hyuga pokiwała głową, na potwierdzenie przyjęcia słów neurochirurga. Czuła mieszane uczucia, jednak wiedziała, że musi pomóc ojcu. Hanabi stała się bezwzględna i razem z kuzynem, od dawna uciekali się do metod, o których Hinata nie chciała nawet myśleć.

— Dobrze, niech tak będzie — wstała z fotela. Od razu poczuła wibracje pagera, więc pożegnała się z ordynatorem i skierowała na blok operacyjny.


~ * ~


Sasumi Hatake stała przy oknie, podczas, gdy Kakashi nastawił wody w czajniku. Matka uwielbiała czarną herbatę, starannie zaparzoną. Aromatyczny zapach unosił się w powietrzu, kiedy położył dwie czarki na stole. Nie wiedział od czego zacząć, więc pozwolił matce przejąć kontrolę nad ciszą, która się między nimi w tamtym czasie wytworzyła.

— Nie rozpakowałeś się — powiedziała powoli wzrok niebieskich tęczówek padł na syna.

— Jestem zapracowany — odrzekł spokojnie.

— Rozumiem, że twoja praca jest odpowiedzialna i bardzo wciągająca ale…

— Najważniejsi są pacjenci — poprawił się na krześle.

— Nie wyglądasz zbytnio dobrze — skomentowała Sasumi i upiła herbaty z czarki. — Nie odzywasz się, na święta nie przyjechałeś, a nie miałeś daleko…

— Musiałem być w szpitalu.

— Kiedy w końcu zaczniesz o siebie dbać?

— Dbam na tyle, na ile mogę. Czy to już koniec przesłuchania?

Czasami wydawało się Kakashiemu, że matka wciąż nie może się pogodzić ze smutną prawdą samotnego życia. Była w kwiecie wieku, obecnie miała pięćdziesiąt osiem lat, od śmierci ojca nie ułożyła sobie życia z innym mężczyzną, a kiedy Kakashi wyjechał do Europy, wciągnęła się w wir pracy. Jednak emerytura także nadeszła i obecnie samotnie spędzała dnie.

— Jestem twoją matką — zaczęła ponownie, a Kakashi wziął głęboki oddech. — Nie odbierasz telefonów, nie dzwonisz. Czasami czuję się po prostu... samotna.

— Jesteś nadopiekuńcza dzwoniąc co godzinę. Rozumiem, że na emeryturze masz mnóstwo wolnego czasu, jednak czy nie uważasz, że dwadzieścia telefonów dziennie to przesada?

— Przestałabym, gdybyś chociaż jeden odebrał.

— Jak widać nie masz o co się martwić. Żyję i mam się dobrze — ostatnie zdanie powiedział szybko, aby matka nie wyczuła problemu narastającego w jego życiu. Kakashi nie chciał martwić matki, zwłaszcza, że za niedługo ma zacząć leczenie.

— Kakashi jestem twoją matką! Macierzyństwo nie jest czymś na chwilę. Gdy straciłam twego ojca... — urwała, czując napływające do oczu łzy. Wzięła głęboki oddech. — Jeżeli będziesz wciąż pracować, możesz tak jak on, za wcześnie odejść.

Tym razem to dyrektor podszedł do okna. Na, zazwyczaj zielonym skwerze, znajdowała się gruba warstwa śniegu. Od dziecka lubił obserwować spadające płatki śniegu. Na środku dzieci lepiły bałwana. Ubierały mu czapkę, przygotowany wcześniej garnek, a jako nos wpychały marchewkę. Jedno z dzieci przyszło na placyk z psem, który zabawnie zlizywał śnieg, powodując zamieszanie wśród najmłodszych.

— A ty, kiedy coś zrobiłaś dla siebie? — zwrócił się do matki. — Ciągle tylko oglądasz telewizor z kolejnymi koreańskimi dramami, gotujesz i prasujesz.

— Kakashi! — Sasumi odłożyła czarkę, nie wiedząc, do czego ta rozmowa prowadzi.

— Mam pomysł — rzekł Hatake i wziął kluczki z komody. — Chodź, zrobimy coś dla ciebie.

Wizyta w schronisku była jednym z najlepszych pomysłów Kakashiego, a przynajmniej sam zainteresowany tak uważał. Matka zawsze opierała się, zwalając winę na prace i obowiązki. Kakashi wiedział, że to tylko słabe wymówki. Teraz, kiedy Sasumi Hatake była na emeryturze, mogła poświęcić się opiece nad zwierzęciem.

— Podoba ci się któryś? —  zapytał Kakashi idąc wzdłuż kojców. 

Wszystkie psy merdały ogonem, niektóre szczekały, inne ignorowały nowych przybyszów, jakby zrezygnowane i pogodzone ze swoim losem. Hatake patrzył na nie z bólem, myśląc, że musiały o wiele więcej wycierpieć niż widać.

— Zaskakujące — powiedział pracownik schroniska, na którego plakietce napisane było Kiba Inzuka.

— Co jest takiego zaskakującego? — odparł Kakashi, patrząc na małego kundelka znajdującego się za mosiężnymi kratami.

— My ludzie robimy im tyle krzywdy, głodzimy, znęcamy się, a jednak psy potrafią nam okazać czułość. Ten tutaj został odebrany w dość kłopotliwej interwencji.

— Co takiego się mu przytrafiło? — wtrąciła Sasumi.

— Skrajnie wychudzony, praktycznie cały pokryty świerzbem — dodał pracownik z niesmakiem. — Odebraliśmy siedem psów. Wszystkie znalazły swoje domy, jednak ten…

— Więc zostałeś sam, co koleżko?

Kakashi podszedł do mosiężnego pręta i ukucnął. Pies natychmiast zdobył się na odwagę i z merdającym ogonem podszedł skulony do dyrektora szpitala. Kakashi zaczekał chwilę, aż pies oswoi się z jego zapachem, a następnie dostrzegł, że czworonóg ułożył się brzuchem do góry i dał się pogłaskać.

— Ma pan rękę do zwierząt — usłyszał pochwałę od pracownika schroniska.

Kakashi uśmiechnął się pogodnie, a następnie wstał na równe nogi. Obserwował jak matka odwraca ciągle głowę, kierując wzrok na jednego, to na drugiego mieszkańca schroniska.

— To ten — powiedział spokojnie Hatake, wskazując na brązowego kundelka.

— Skąd to możesz wiedzieć? — odpowiedziała Sasumi. — Tyle tutaj biedactw… Skąd mogę wiedzieć, że…

Nie dokończyła. Zamilkła, jakby za sprawą magicznej różdżki. Niebieskie oczy utkwiła w zwierzęciu, które podniosło głowę. Ta chwila była magiczna, w każdym bądź razie dla Sasumi.

— Promieniejesz — zaczął Kakashi, kiedy wyszli z placówki.

Sasumi tylko wzruszyła ramionami, patrząc na samochód. Ten początek roku, rozpoczynał się dla niej wyjątkowo dobrze. Kakashi nie chciał martwić matki, więc wciąż nie powiedział o swojej chorobie.

Pracownik schroniska wytłumaczył, że po nowego członka rodziny powinni zjawić się za dwa tygodnie. W ten czas sprawdzą nowy dom, w którym zwierzę zamieszka. Kiedy wizyta przedadopcyjna wypadnie dobrze, będą mogli zabrać siebie. Oczywiście rodzina Hatake zgodziła się na wszystko i podziękowała pracownikowi.

— Pakkun… — wyszeptała Sasumi wsiadając do samochodu.

— Pakkun? — powtórzył z zaskoczeniem Kakashi, patrząc na matkę. 

— No co?

— Dziwne imię mu nadałaś — uśmiechnął się pod nosem, wyjeżdżając na ulicę Konohy. Gruba warstwa śniegu zalegała na ulicach.

— Lepsze to niż Fafik czy Brutus — odpowiedziała spokojnie Sasumi.

Jechali jeszcze chwilę, po czym Kakashi postanowił odwieść matkę do domu. Sasumi zmęczona, opierała ramię o podłokietnik.

— Dziękuję Kakashi — powiedziała, kierując twarz na syna.

— Nie zrobiłem nic takiego.

— Nawet nie wiesz, jaka jestem szczęśliwa, że mam syna takiego jak ty.

Kakashi wjechał na parking przed blokiem. Osiedle na którym znajdował się rodzinny dom, było spokojne i raczej zamieszkałe przez starsze osoby. Zaparkował i wstał. Następnie przeszedł na drugą stronę, otworzył matce drzwi od strony pasażera, a później niespodziewanie ujrzał ciemność.

— Kakashi!





Od K:  I co, zaskoczeni? Wciąż mamy październik, a ja dodaję drugi rozdział w tym miesiącu. Ha! Proszę doceńcie go, bo sprawił mi nie lada wyzwanie i tak naprawdę w całości powstawał przez siedem miesięcy.


3 komentarze:

  1. O kurcze. Ale świetny szablon na halloween! Bardzo estetyczny, mam słabość do czerni i różu, więc mogę być stronnicza, ale jest piękny!

    Co do historii. Kurcze, jak ciekawie rozwinęłaś wątek Kakashiego. Mimo że rozdział króciutki, to pełen wydarzeń i sprawnie napisany. Wgl nie widać, że pisałaś go w kawałkach. To jak zgrabnie wplotłaś Pakkuna do tej historii absolutnie chwyciło mnie za serce.
    Uwielbiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio nabrałam jakieś weny twórczej co do tego opowiadania i mogłam skończyć ten rozdział. Cieszę się, że nie wygląda na pisany w kawałkach, ale tak niestety było. :c

      Jeżeli chodzi o szablon, ten z Shikamaru bardzo lubiłam, ale jak zawsze lubię coś zmieniać, więc powstał także nowy szablon. Cieszę się, że wygląda on dobrze :D

      Usuń
  2. Nie wiem, jak ty to robisz, ale masz dar do pisania opowiadań z dużą ilością bohaterów. W szczególności świetnie opisujesz życie dorosłych osób. Dla mnie zawsze było to zadaniem ciężkim, ale chyba sama lecę w górę i zaczynam lepiej rozumieć starszych :D
    Obawiam się o zdrowie Kakashi'ego... Mimo wszystko mam nadzieję, że będzie okej... To dopiero 23 rozdział!

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Twój komentarz zmotywuje mnie do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz, proszę pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękuję ♥