Spis treści

środa, 1 marca 2023

Rozdział 28

 
Wiara i nadzieja


Nie zmieniło się wiele, a raczej sam Deidara tak myślał, kiedy wchodził ponownie do pokoju ordynatora oddziału ratunkowego. Znów trzymał w dłoniach kubek z gorącym kakao, z małym szczegółem — napój był od nowa przygotowany, a Sasori siedział na swoim miejscu, obracając kostkę w palcach. Kiedy nie usłyszał, żadnej komendy wejdź, Koji sam sobie otworzył drzwi, popychając je lekko nogą przed siebie.

— Wciąż tutaj siedzisz, stary? — zapytał z nutą niedowierzania.

Akasuna nic nie odpowiedział, więc radiolog położył kubki na stole. Obserwował przyjaciela, który tak jak wcześniej bawił się kolorowym sześcianem i nie uraczył go nawet skinieniem głowy.

— Rany, rany — westchnął ciężko. — Ty naprawdę jesteś niemożliwy!

— Jeżeli zamierzasz mi przeszkadzać — odezwał się Sasori. — To możesz tak na dobrą sprawę już wyjść.

Koji oparł się o blat szpitalnego biurka i patrzył z powagą na chirurga. Sasori miał ściągnięte brwi, wyraźnie skupiając się na obracanych sprawnie częściach kwadratu. Jednak nie trzeba było być wybitnym obserwatorem, by zauważyć, że nic nie szło po jego myśli.

— Wiesz, że powinno się układać kolorami? — wtrącił radiolog.

— Doprawdy? — zakpił w odpowiedzi chirurg.

— Niezbyt ci to idzie, co nie?

— Szło mi całkiem nieźle, dopóki…

— Nie przyszła ta pacjentka? — przerwał Deidara.

Sasori się zdenerwował. Koji widział to w jego opóźnionych ruchach, spiętych mięśniach i ustach zaciśniętych w wąską linię. A, gdy Dei był już gotowy na wtrącenie nowego zdania, wypowiedział szybko:

— To nowy pracownik.

Radiolog rozchylił usta, jakby chcąc coś powiedzieć, lecz szybko je zamknął. Przez moment kręcił nosem na różne strony, to w prawo, to w lewo, ostatecznie biorąc do ręki kubek i upijając spory łyk kakao.

— Nowy pracownik?

— Psychiatra.

— I przyszła do ciebie?

—  Pomyliła gabinety.

Sasori czuł się nieswojo, będąc wciąż pod ostrzałem pytań przyjaciela. Wiadomo, że Dei był dosyć specyficzny i czasami wścibski, a teraz najwidoczniej nawet za bardzo, jednak znał go na tyle, iż uznał, że przyjaciel po prostu się o niego martwi. Z resztą nie mógł mieć do niego o to pretensje. Zapewne, jakby się role odwróciły, Sasori też byłby ciekaw ich zażyłości i powiązania.

— Nie chcesz to nie mów — rzekł radiolog, upijając kolejny łyk kakao.

— Brzmisz dość… Pretensjonalnie.

— Bo widzę, że coś jest nie tak — oburzył się Koji. — A ty udajesz, że wręcz przeciwnie. Rozumiem, że są sprawy, o których nie chce się rozmawiać, ale na litość… Jesteśmy przyjaciółmi.

Akasuna przestał obracać kostkę, którą położył spokojnie na blat biurka. Popatrzył z lekkim obrzydzeniem na czerwony, lekko porysowany kubek, w którym znajdowało się kakao.

— Wiem, że nie przepadasz za nim, ale to jedyne, co udało mi się na szybko dorwać w bufecie — wtrącił radiolog.

— Przecież nic nie mówię.

— Właśnie słyszę — Deidara skrzyżował dłonie na piersi. — I to mnie martwi w tym wszystkim najbardziej.

Sasori oddychał głęboko, jakby zastanawiając się od czego zacząć. Przez moment miał też lekkie zawahanie, poprzedzające zwątpieniem i rezygnacją, aż w końcu wskazał na krzesło.

— Może jednak usiądziesz?

— Nie liczyłem, że będzie inaczej.

Deidara uśmiechnął się szeroko, poprawił kucyka i chwycił za krzesło. Zamachnął się nim i postawił na wprost Sasoriego. A błękitne tęczówki bacznie spojrzały na twarzy chirurga. Następnie Koji zaczął słuchać, wszystkiego co przyjaciel miał do powiedzenia. Od samego początku.


*


Oddział onkologiczny dla Kakashiego pachniał przede wszystkim śmiercią. Choć starał się wciąż odganiać od siebie ponure wizje, w których przemierzał brukową drogę cmentarza ozdobnym karawanem, zapakowany w małą urnę, szarą, taką jaką sobie mógł uzmysłowić, a za nim podążającą matkę, Rin, Itachiego i… Obito, to wciąż miał poczucie, że zawsze istnieje ryzyko zgonu. Szczególnie jeżeli chodziło o chorobę nowotworową.

O ironio — pomyślał, stawiając pierwsze kroki na szpitalnym linoleum. 

Swoją drogą, był z resztą to jeden z lepszych zatwierdzonych materiałów, ponieważ podłoga w szpitalu musiała być zgodna z rygorystycznymi przepisami dotyczącymi projektowania obiektów związanych z ochroną zdrowia. Jednak ślady użytkowania były już na niej widoczne — gdzieniegdzie pojawiły się zadrapania i rysy, lecz była jednym z najłatwiejszych do codziennej pielęgnacji przez zespół sprzątający. Linoleum na onkologii było w jasnoszarym kolorze i pasowało do białych ścian. Ścian, które dla Kakashiego zawsze były symbolem śmierci.

Kakashi zdawał sobie sprawę, że nic już nie będzie takie jak kiedyś. Musi stoczyć bardzo nierówną walkę z rakiem, w dodatku tarczycy, nieparzystego gruczołu wydzielania wewnętrznego.

W pamięci miał pierwsze słowa Sakury, wypowiedziane na auli podczas debiutanckiego spotkania lekarzy i pielęgniarek.

Nie zawsze choroba będzie uleczalna.

Pomimo najszczerszych chęci nie zawsze medycyna jest w stanie przezwyciężyć komórek rakowych.

Wciąż dźwięczały mu w uszach. Jednak tym razem, doktor Haruno była przekonana, że uda im się wygrać, tą nierówną walkę. To było śmieszne. Ponieważ ona miała więcej wiary w to niż Hatake. A zazwyczaj było inaczej.

Ale on nie był lekarzem. Tym razem Kakashi stał po drugiej stronie medalu. Był pacjentem i musiał słuchać poleceń, które Haruno nie zamierzała mu oszczędzać.

— Kakashi! — usłyszał jej głos, ciepły i opiekuńczy.

Dyrektor spojrzał w stronę, z której dotarł do niego dźwięk i zauważyła, jak Sakura przemierza oddział. Stukot jej obcasów niósł się po korytarzu. W dłoni trzymała podkładkę do pisania, a do niej przypięty niewielki plik kartek.

— Jestem — powiedział, starając się brzmieć naturalnie.

— Przestraszony?

— Aż tak widać?

— Starasz się ukryć wszystko pod maską, jednak nic tutaj nie musisz udawać. Jesteśmy ludźmi i każdy z nas odczuwa strach. Szczególnie przed tym, co nieznane.

Doktor Haruno zaprowadziła go do przygotowanej sali.

— To tutaj muszę spędzić…

— Pięć tygodni — oparła się o framugę salowych drzwi. — Mniej więcej tyle trwa cykl, w którym przyjmiesz chemię, a twój organizm będzie walczył z chorobą.

— Nigdy nie byłem dobrym fighterem — rzucił lekko Kakashi.

— Doprawdy?

Sakura uniosła brew do góry, krzyżując ramiona na piersi. Patrzyła na dyrektora z lekkim niedowierzaniem.

— Jesteś lekarzem — przypomniała mu. — My zawsze walczymy. W końcu…

— Szansa śmierci jest za każdym razem — wyrecytował, lekko unosząc kąciki ust do góry.

— Dam ci czas na rozpakowanie. Gdy stwierdzisz, że jesteś gotów… — urwała, patrząc wciąż na dyrektora. — Przyjdź do mojego gabinetu. Powiem ci w skrócie, co i jak.

— Mogę uciec?

— Nie — powiedziała stanowczo.

— Dlaczego czuję się jak w więzieniu?

— Twoim więzieniu, Kakashi.

Hatake westchnął ciężko i opadł na łóżko. Chwilę odczekał nim Haruno odejdzie, a następnie poległ i ułożył się na szpitalnym materacu.

— No tak — mruknął do siebie. — W więzieniu są w oknach kraty.

Gdy rozpakował część rzeczy, posprawdzał telewizyjne kanały i ułożył kosmetyki w prywatnej łazience, postanowił pojawić się w gabinecie Haruno. Sakura zakończyła swój dyżur i siedziała na fotelu za biurkiem. Obok niej leżał wysoki stos dokumentów po lewej stronie, po prawej drugi, w połowie tak wysoki jak pierwszy.

— Nigdy nie cierpiałem papierkowej roboty — odezwał się pierwszy Kakashi, zamykając drzwi gabinetu.

— Też to wszystkim mówię  — wskazała na fotel naprzeciwko. — Jednak bez tej biurokracji można byłoby się pogubić. Nie wszystko jesteśmy wstanie wprowadzić do systemu.

— Z drugiej strony, jeżeli by serwery padły — zauważył Hatake.

— Dlatego trzeba być na bieżąco z dokumentacją.

Sakura odłożyła pióro na swoje miejsce i wstała z fotela. Przystanęła przy biurku, zaraz koło Kakashiego, a wzrok szmaragdowych oczu spoczął na twarzy dyrektora. Onkolog złapała swoje dłonie, przygryzła wargę, a później zaczęła mówić.

— Nie żądam, abyś wszystko zapamiętał — zaczęła spokojnie. — Jednak przez wzgląd na to, że jesteś lekarzem, wolę być szczera i bezpośrednia.

— Mi to pasuje — pokiwał głową Hatake.

— Nie będę do ciebie mówić, jak do dziecka.

— Nie musisz.

— Rak tarczycy stanowi około jeden procent wszystkich nowotworów złośliwych człowieka. Jest on najczęściej występującym nowotworem złośliwym gruczołów wydzielania wewnętrznego. Według statystyk, zachorowania na nowotwory tarczycy są znacząco częstsze u kobiet aniżeli u mężczyzn.

— Czyli mam szczęście — zironizował.

— U kobiet jest to około czterokrotnie większa ilość zachorowań.

— No to tak, zdecydowanie jestem w gronie szczęśliwców.

Sakura zganiła wzrokiem dyrektora, po czym znów zaczęła mówić.

— Rak tarczycy jest najczęściej nowotworem brodawkowatym. Cechuje się on powolnym wzrostem, stosunkowo częstymi przerzutami do węzłów chłonnych szyjnych, rzadkimi przerzutami odległymi i generalnie pomyślnym rokowaniem.

Kakashi słuchał co onkolog ma mu do przekazania. Sakura natomiast starała się wszystko w jasny i klarowny sposób mu nakreślić.

— Oprócz wariantu klasycznego częsty jest wariant pęcherzykowy, którego objawy są nieco mniej specyficzne. Rzadko występujący typ wysokokomórkowy raka tarczycy cechuje się znacznie gorszym rokowaniem. Różnicowanie pomiędzy łagodnym gruczolakiem, a rakiem pęcherzykowym stanowi trudne wyzwanie dla patologów. Nadążasz?

— Powiedzmy.

— Natomiast rak rdzeniasty tarczycy, inaczej zwany MTC — Kakashi przygryzł wargę, chcąc wszystko zrozumieć. — To nowotwór o dużej złośliwości, który stanowi około 25% wszystkich przypadków. Jego rozwój może być uwarunkowany genetycznie. Tutaj wyróżniamy zespół MEN2A – wynikający z zarodkowej mutacji protoonkogenu RET w części genu kodującej domenę cysteinową, a także zespół MEN2B – związany z mutacją genu RET918.

Sakura usiadła na biurku, biorąc do ręki podkładkę do pisania, pióro i kartki. Następnie popatrzyła na twarz dyrektora, który wciąż wpatrywał się w nią jak na kazaniu. Westchnęła. A następnie zaczęła kreślić schemat.

— Staram się odrzucić opcję drugą i trzecią. Jednak potrzebuję byś się teraz skupił i przede wszystkim sięgnął pamięcią do czasów dzieciństwa.

— Jestem do twojej dyspozycji.

— Muszę wiedzieć, czy ktoś w twojej rodzinie miał problemy z tarczycą?

— Moja matka ma niedoczynność tarczycy — powiedział Kakashi. — Codziennie przyjmuję Euthyrox.

— Wiesz, jaką dawkę?

— Pięćdziesiątkę.

— Przydałoby się…

— Nie! — powiedział stanowczo Kakashi. — Ona nie może się dowiedzieć o mojej chorobie. To by ją…

— Zrozum, że powinniśmy zrobić jej badania — Sakura przygryzła wargę. — Kakashi, jako lekarz doskonale wiesz, że przy chorobach, które mogą być dziedziczne, trzeba wykluczyć wszystkie możliwości.

— No tak, ale…

— Nie zrobisz tego w tajemnicy.

Hatake westchnął ciężko, a później schował twarz w dłoniach.


*


Przez następne pół godziny siedzieli, rozmawiając o tym wszystkim, co wydarzyło się w życiu Sasoriego. Akasuna wrócił pamięcią do nastoletnich lat. Do jednego z najgorszych okresów, w którym zmagał się z depresją i brakiem akceptacji samego siebie. Do urazu psychicznego, spowodowanym rodzinnymi problemami i ciągłymi kłótniami. O tym wszystkim, o czym chciał już zapomnieć i oddzielić grubą kreską. Najlepiej podwójną.

— Moi rodzice byli lekarzami — powiedział, przygryzając wargę. — Jednak, jak to bywa w życiu, nie zawsze w małżeństwie jest kolorowo.

Deidara słuchał uważnie, czasami kiwając głową, jako znak zrozumienia tego, co właśnie docierało do jego uszu.

— Ojca prawie nigdy nie było. W końcu wyjechał do Stanów. Matka natomiast… — westchnął, zbierając się w sobie. — To skomplikowane, więc powiem w skrócie. Moja matka nigdy nie była mną zainteresowana. W każdym bądź razie, nie jak matka synem.

Na te słowa wykrzywił się i przeszedł go dreszcz obrzydzenia. Szybko upił łyk napoju, po czym skrzywił się ponownie.

— Paskudztwo — podsumował, wciąż mając na twarzy grymas.

Lecz nie wiedział, czy mówi o czekoladzie, czy o pamięci czynów matki. A może miał na myśli jedno i drugie?

— Dla ciebie paskudztwo, dla mnie ulubiony napój — odpowiedział spokojnie Dei. — Każdy ma swój gust.

Koji dał znać Sasoriemu, że czeka na dalszą część historii. Doceniał też fakt, że Akasuna zaczął się przed nim otwierać, a to był nie lada zaszczyt.

— Gdy już nie byłem chłopcem, matka zaczęła… — urwał, chowając twarz w dłoniach. — W każdym bądź razie, czułem się ze sobą źle. Nie potrafiłem patrzeć na swoje odbicie. Nie po tym, co mi zrobiła. Nie po tym jak mnie dotykała. Jak…

— Stary rozumiem, że to ciężkie.

— Żyłem tak przez wiele lat. Nawet, kiedy zostałem pełnoletni… Nie mogłem od niej odejść. Coś, może poczucie pewnego rodzaju obowiązku, wciąż nakazywało mi zostać przy niej. Trwać w tej chorej sytuacji.

Przez moment zrobiło się cicho, a żaden z obecnych w pomieszczeniu nie potrafił się odezwać. W końcu Sasori znów zaczął mówić.

— Przy próbie samobójczej trafiłem na oddział psychiatryczny.

Niebieskie oczy radiologa rozszerzyły się, a kubek trzymany przez niego w ręce, prawie wypadł.

— Ile lat wtedy miałeś?

Akasuna patrzył na czubki swoich szpitalnych crocsów. Wspomnieniami wracał do tego okresu.

— Byłem na czwartym roku studiów. Wtedy właśnie mój los miał się zmienić.

Choć Sasori mówił słowa, których nie chciał powiedzieć i opowiadał historię, której nie chciał opowiadać, w tamtym momencie czuł pewnego rodzaju spokój. Jakby ściągał ciężki kamień ze swoich pleców. A dokładniej rzecz ujmując głaz.

— Na oddziale mówili na nią "Ani-mru-mru"— poprawił nerwowo bordowe kosmyki, które były już przydługie i wpadały do oczu.

— Dziwny pseudonim — zaśmiał się Deidara.

— Mówili tak na nią, ponieważ żaden powierzony jej sekret, nie wydostawał się na światło dziennie.

Koji pokiwał głową i wymruczał coś w stylu: aaa. 

— Mówili na nią "Ani-mru-mru". Przy niej ludzie czuli się bezpieczni, kochani, potrzebni. Myśleli, że ich nie ocenia. Pragnęli by ich pocieszyła, przytuliła, pocałowała. Potrzebowali jej dotyku i łaknęli empatii, którą sztucznie malowała na twarzy.

W pewnym momencie usłyszeli, jak o szpitalny parapet zaczynają uderzać zimowe krople, powstałe najwidoczniej z topiących się sopli.

— Nie wiem, jak to się stało — wciąż ton głosu Sasoriego był ponury i przepełniony bólem. — Nie myślałem trzeźwo. Byłem zagubiony. A ona była moją muzą. Moją sztuką, dla której mogłem zrobić wszystko. Wszystko, o co by mnie tylko poprosiła.

— Byłeś… Zakochany?

— Nie! — chirurg wtrącił stanowczo. — Nie wiem…. No, może?

Dei odłożył kubek na blat stolika. Zastanawiał się, ile jeszcze czasu będą mogli porozmawiać i kogo pager się odezwie pierwszy? Na szczęście, wciąż mieli spokój, jakby los im sprzyjał.

— A później zakończyłem leczenie, skończyłem studia i dostałem się na staż — podsumował Sasori. — Nie byłem jej pacjentem, a ona moim terapeutą. Nie była moim psychiatrą, więc mogliśmy się związać.

Koji podrapał się po głowie, jakby nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć. Aczkolwiek widział, że to jeszcze nie koniec tej historii. To wszystko dopiero zdawało się rozkręcać.

— Wiadomo, że na początku było dość… Intensywnie. Dawała mi wszystkiego, czego potrzebowałem, a ja odwzajemniałem to wszystko. Starałem się być, kiedy mnie potrzebowała. Sunąłem plany o wspaniałej, wspólnej przyszłości…

— To do ciebie niepodobne — zauważył Dei.

— Prawda? — uśmiechnął się cierpko Akasuna.

Wspomnienia wciąż bolały i paliły praktycznie żywym ogniem. Sasori niejednokrotnie czuł się, jak ta ćma, lecąca do ognia.

— Słuchaj — Deidara poklepał go po ramieniu. — Nie ma co się teraz biczować. Byłeś zakochany. Czasami związki się kończą. Nic na to nie poradzisz.

— Tylko to nie skończyło się normalnie — wyszeptał chirurg. — Kiedy udało mi się obronić, uzyskać prawo wykonywania zawodu i mogłem wreszcie podjąć się pracy, spędzałem większość czasu tutaj, w szpitalu.

— Tutaj się poznaliśmy.

Radiolog uśmiechnął się szeroko. Coś w nim sprawiało, że Sasori czuł spokój, ilekroć Deidara był w pobliżu. Kiedyś Kisame nazwał ich Braćmi. Może coś w tym było. Może on i Koji to tak zwane soulmates? 

— Koniec końców okazało się, że byłem naiwny. Kiedy pracowałem na nasza wspólną przeszłość, ona w najlepsze bawiła się ze wspólnikiem. Pewnego dnia wróciłem do mieszkania, w którym jej nie było. Nie było jej rzeczy, ani połowy wyposażenia. Praktycznie niczego, oprócz światła w lodówce i w połowie zepsutej kuchenki mikrofalowej.

— No ładnie.

Dei podrapał się po brodzie. Następnie skrzyżował dłonie na piersi, oczekując podsumowania całej historii.

— Po dwóch tygodniach dowiedziałem się, że jej klinika była zadłużona, wszedł na nią komornik. W dodatku okradła kilku klientów, którzy, że tak ujmę, nie byli zbytnio sympatyczni.

— Miałeś problemy?

— Miałem multum problemów, puste konto, za plecami gang jakiś farmaceutów i co najgorsze… — urwał, biorąc głęboki wdech. — I poczucie kolejnej samotności.

— A później poznałeś mnie!

Deidara wybuchnął śmiechem i poklepał chirurga po plecach.

— No tak, to dopiero był wybuch bomby w moim życiu.

Koji zmrużył oczy, a usta zacisnął w wąską linią. Policzki na chwilę ściągnął, tak samo jak brwi. A następnie przytknął palec do piersi przyjaciela.

— Uważaj, co mówisz!

— Oj no, już się nie dąsaj.

Radiolog wziął kubek w dłonie, patrząc jak pager Sasoriego zaczął wibrować. Najwyraźniej dawał znak, że to koniec ich rozmowy.

— To miałeś w życiu prawdziwy rollercoaster — podsumował wszystko Dei. — Nic dziwnego, że nie chcesz jej znać.

Akasuna pokiwał głową, a później wziął do ręki wciąż wibrujący pager. Koji wiedział, że powinien się ulotnić, więc tylko pomachał przyjacielowi jedną ręką, w lewej trzymając pusty kubek. Następnie zniknął za drzwiami i skierował się w stronę swojego gabinetu. A z jego ust nie schodził dyskretny uśmiech, który najwidoczniej był odzwierciedleniem wewnętrznego spokoju. Ponieważ teraz ich relacja wkroczyła na jeszcze wyższy level.



Od K: Mogłabym teraz napisać wszystko — zdania złożone, zawierające wiele słów i znaków interpunkcyjnych, pozmieniać ich kolejność i dodać jakieś ozdobniki. Mogłabym wszystko, ale myślę, że wystarczy tylko słowo:  D Z I Ę K U J Ę.

2 komentarze:

  1. Jeju, szkoda, że relacja Sasori-Deidara to tylko przyjaźń, haha! :D Deidara okazał się być prawdziwym przyjacielem, to bardzo kochane ♥ Szkoda mi Kakashi'ego... ta diagnoza musi być dla niego koszmarem :( Ale niestety życie nie jest usłane różami...

    Cieszę się, że udało ci się napisać ten rozdział i przełamać w pisaniu! Czekam na więcej i życzę mnóstwa weny ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. I widzisz :) jesteś, wróciłaś i dałaś nam kolejny świetny rozdział, który pochłonęłam chyba w pięć minut :)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Twój komentarz zmotywuje mnie do dalszego tworzenia.
Jeżeli czytasz, proszę pozostaw jakiś ślad po sobie.
Dziękuję ♥